czwartek, 26 kwietnia 2012

Rabini bar


Moi Drodzy,

w podzięce za Wasze 3015 odwiedzin umieszczam tekst, który okazuje się być całkiem dobrym tekstem o winie. Sami rozgryźcie o jaki desygnat w tym zdaniu śmiga. Tym razem bez fotografii. 

Napiłby się wina. Smętnie pomyślał właśnie o tym, po czym zaczął przeżuwać flaki. Ponoć świetne podają w Porto, tak jak wino. Ciekawe czy robią je z ryb, to przecież blisko morza. Ryba chyba nie ma flaków. Jego matka była rybą. Joanna Fokner-Nowak. Z rybą w ogóle niewiele można zrobić. Można ją wyzuć ze szkieletu, pozbawić oparcia, na końcu zjeść. Nie przytulisz takiej ryby, nie ma rąk, jest śliska i łysa. Kto chce tulić śliskich i łysych?
Przełknął, ciągle o suchym pysku, w dworcowej restauracji. To ponoć możliwe. Plastikowa miska, wyobrażony smak, ludzkie flaki na talerzu i podłodze. Raczej to wszystko niedobre, ale na drodze do upragnionego Zgierza, raczej to i tak wiele. Zwłaszcza, że może jeść w spokoju bo pociąg przyjedzie dopiero za rok.
Zerknął w kartę win, bo wciąż był spragniony. Piwo, wódka, kawa w szklance. Ucieszył się, lubi wina polskie, czeskie i włoskie. Zamówił dwie lampki wódki, skończył flaki, wyciągnął wszystkie włosy z ust i chce domawiać. Zaczyna się. Obsesyjnie szukał czegoś na co ma ochotę. Co będzie pasowało do zawartości kieliszków. Nie lubił o tym mówić głośno, ale będąc - tak jak on - dystyngowanym, na takie rzeczy trzeba zwracać uwagę. Koherencja. Nie po to znał takie słowa, żeby takie detale mieć w dupie. Więc biega oczami po karcie. Optyczny sprint nie przynosi jednak rezultatu. Comber z chuja, zupa ze szmaty, dewoluj, świnia w sosie. Bulwy, pryszcze, wypryski. Oferta dzisiejsza robi co może.
Wypija na raz pierwszy kieliszek i próbuje jeszcze raz - ale! Tak nie można mówić, to przecież powtórzenie, raz raz, to wszak błąd. Błędów trzeba się wystrzegać a zasad - przestrzegać. A zasad - przestrzegać.
Przegląda więc menu i Wypija drugi kieliszek, żeby ułatwić sobie sprawę. Najpierw zamówi strawę, to na co ma ochotę, a później dobierze do tego wino. Sęk w tym, że ma właśnie ochotę na wino. Cholera, błąd.
Zamawia więc całą butelkę wódki, dotego kufel piwa, którym będzie to wino zapijał. Inni pewnie jeszcze zapalili by papierosa, ale nie on. Dzięki bogu, bo zepsułoby to cały smak, zniszczyłoby język i pozostawiłoby go nagim w skomplikowanej rzeczywistości smakoszy. Wypił pierwszy kieliszek, popił piwem i przestał myśleć o jedzeniu, bo ono zaczęło przypominać o sobie. Zawsze wspierał inicjatywy oddolne, ale kiedy rzecz tyczyła się jego żołądka, wolał, jak wytrawny dyplomata, utrzymywać status quo i nie angażować się w to zbytnio. Żeby zająć czymś umysł, zaczął myśleć o kimś ze śmiesznym nazwiskiem. Gugała! Jarosław Gugała! Cóż za niezwykła kariera osobowość. Pamiętał jak pracował, w jedynce, dwójce, polsacie... Myślenie szło tak dobrze, że sięgnął po następny kieliszek. To powtórzenie okazało się błędem.
Dworcowa restauracja eksplodowała kolorami. Szare, ascetyczne wnętrze o rozmytych dymem konturach, momentalnie ożywiło się i pojaśniało pstrokatym blaskiem. Mała ojczyzna smakoszy na chwilę została wyprowadzona z szarego domu niewoli. Ich oczy odwykłe od takich widoków, importowały do mózgu niezliczoną ilość bodźców.
Tymczasem koneser środkowoeuropejskich trunków powoli dochodził do siebie. Najbardziej marzył o kieliszku wina, żeby przepłukać usta. Biały, półwytrwany riesling, zmiażdżony właśnie pod kołami pociągu. Przeraziła go ta myśl. Dla kurażu zamówił setkę.
Czas ruszać. Zgierzu, nachodzę!