Moi Drodzy,
w podzięce za Wasze 3015 odwiedzin umieszczam tekst, który okazuje się być całkiem dobrym tekstem o winie. Sami rozgryźcie o jaki desygnat w tym zdaniu śmiga. Tym razem bez fotografii.
Napiłby
się wina. Smętnie pomyślał właśnie o tym, po czym zaczął
przeżuwać flaki. Ponoć świetne podają w Porto, tak jak wino.
Ciekawe czy robią je z ryb, to przecież blisko morza. Ryba chyba
nie ma flaków. Jego matka była rybą. Joanna Fokner-Nowak. Z rybą
w ogóle niewiele można zrobić. Można ją wyzuć ze szkieletu,
pozbawić oparcia, na końcu zjeść. Nie przytulisz takiej ryby, nie
ma rąk, jest śliska i łysa. Kto chce tulić śliskich i łysych?
Przełknął,
ciągle o suchym pysku, w dworcowej restauracji. To ponoć możliwe.
Plastikowa miska, wyobrażony smak, ludzkie flaki na talerzu i
podłodze. Raczej to wszystko niedobre, ale na drodze do upragnionego
Zgierza, raczej to i tak wiele. Zwłaszcza, że może jeść w
spokoju bo pociąg przyjedzie dopiero za rok.
Zerknął
w kartę win, bo wciąż był spragniony. Piwo, wódka, kawa w
szklance. Ucieszył się, lubi wina polskie, czeskie i włoskie.
Zamówił dwie lampki wódki, skończył flaki, wyciągnął
wszystkie włosy z ust i chce domawiać. Zaczyna się. Obsesyjnie
szukał czegoś na co ma ochotę. Co będzie pasowało do zawartości
kieliszków. Nie lubił o tym mówić głośno, ale będąc - tak jak
on - dystyngowanym, na takie rzeczy trzeba zwracać uwagę.
Koherencja. Nie po to znał takie słowa, żeby takie detale mieć w
dupie. Więc biega oczami po karcie. Optyczny sprint nie przynosi
jednak rezultatu. Comber z chuja, zupa ze szmaty, dewoluj, świnia w
sosie. Bulwy, pryszcze, wypryski. Oferta dzisiejsza robi co może.
Wypija
na raz pierwszy kieliszek i próbuje jeszcze raz - ale! Tak nie można
mówić, to przecież powtórzenie, raz raz, to wszak błąd. Błędów
trzeba się wystrzegać a zasad - przestrzegać. A zasad -
przestrzegać.
Przegląda
więc menu i Wypija drugi kieliszek, żeby ułatwić sobie sprawę.
Najpierw zamówi strawę, to na co ma ochotę, a później dobierze
do tego wino. Sęk w tym, że ma właśnie ochotę na wino. Cholera,
błąd.
Zamawia
więc całą butelkę wódki, dotego kufel piwa, którym będzie to
wino zapijał. Inni pewnie jeszcze zapalili by papierosa, ale nie on.
Dzięki bogu, bo zepsułoby to cały smak, zniszczyłoby język i
pozostawiłoby go nagim w skomplikowanej rzeczywistości smakoszy.
Wypił pierwszy kieliszek, popił piwem i przestał myśleć o
jedzeniu, bo ono zaczęło przypominać o sobie. Zawsze wspierał
inicjatywy oddolne, ale kiedy rzecz tyczyła się jego żołądka,
wolał, jak wytrawny dyplomata, utrzymywać status quo i nie
angażować się w to zbytnio. Żeby zająć czymś umysł, zaczął
myśleć o kimś ze śmiesznym nazwiskiem. Gugała! Jarosław Gugała!
Cóż za niezwykła kariera osobowość. Pamiętał jak pracował, w
jedynce, dwójce, polsacie... Myślenie szło tak dobrze, że sięgnął
po następny kieliszek. To powtórzenie okazało się błędem.
Dworcowa
restauracja eksplodowała kolorami. Szare, ascetyczne wnętrze o
rozmytych dymem konturach, momentalnie ożywiło się i pojaśniało
pstrokatym blaskiem. Mała ojczyzna smakoszy na chwilę została
wyprowadzona z szarego domu niewoli. Ich oczy odwykłe od takich
widoków, importowały do mózgu niezliczoną ilość bodźców.
Tymczasem
koneser środkowoeuropejskich trunków powoli dochodził do siebie.
Najbardziej marzył o kieliszku wina, żeby przepłukać usta. Biały,
półwytrwany riesling, zmiażdżony właśnie pod kołami pociągu.
Przeraziła go ta myśl. Dla kurażu zamówił setkę.
Czas
ruszać. Zgierzu, nachodzę!
jest flow
OdpowiedzUsuń