Autobus dziś jak zwykle pojawił się za późno, tramwaj za wcześnie, drugi tramwaj też za wcześnie, więc suma zegarków szczęśliwie wyniosła +2.
Ale przecież, nie po to reaktywuję się tej przestrzeni, by opowiadać Wam o zegarkach. A przecież mógłbym.
W pobliżu ulicy, na której mieszkam, mieszka kobieta, która za punkt honoru obrała sobie jedną, banalnie prostą wydawałoby się rzecz. Rzeczona całym dniami chadza wzdłuż 3 ulic, pytając ludzi o papierosa.
- Przepraszam, papieroska pan ma?
- Papierosa, jednego?
- Kiepa daj!
- Cygarety nachalnie domagam!
- Cierpliwie czekam, aż zacznie pan palić i mi pan dasz.
Cierpliwość. To klucz jak się okazuje zarówno do wielkich czynów, jak i do popadnięcia w bliżej nieokreślone (bo one muszą takie być) odmęty szaleństwa (bliżej określone szaleństwo, szaleństwo zdefiniowane, poprzez definicję staje się okiełznane, zamknięte w ramach znaczenia, które, jak wiadomo ścisnąć potrafi należycie). Chodząc piętami poza obrębem coraz cieńszych chodaków, w tej samej parze dresowych spodni i - w zależności od pogody - w kurtce/koszulce/bluzie, jak tramwaj, kursuje między punktami A i B, które wyznaczyła na sobie tylko znanej mapie i prowadzi tę krucjatę.
- Papieroskę, jedną choć!
- Kudłaj walaszko tytnioraę.
- Pielgrzym pan tu zapalnicę i gilzunię!
- Tytaka!
Prawdopodobnie raz na jakiś czas udaje się jej zaspokoić głód, pochłania drżącymi wargami, niepewnymi płucami, dym, który wypełnia i dodaje lekkości (bo musicie wiedzieć, że tęga jest). Czerwona twarz, zasłonięta opadającymi lokami w kolorze, na chwilę wykrzywia się w pospiesznym grymasie ssania. Gdyby przyłożyć do niej inną skalę, byłaby jak huragan, który zasysa ten grunt, który akurat jest pod nim i dookoła.
Dzięki Bogu, choć to kobieta, więc nie byłoby z nazwaniem problemów, skala ciągle stoi po stronie nas, ludzi żyjących w strefie klimatycznej, gdzie tego typu atrakcje to jeno anomalia.
Ale... zawsze bywa coś nie tak.
Pozdrawiam,
mam nadzieję częściej.
- Papieroskę, jedną choć!
- Kudłaj walaszko tytnioraę.
- Pielgrzym pan tu zapalnicę i gilzunię!
- Tytaka!
Prawdopodobnie raz na jakiś czas udaje się jej zaspokoić głód, pochłania drżącymi wargami, niepewnymi płucami, dym, który wypełnia i dodaje lekkości (bo musicie wiedzieć, że tęga jest). Czerwona twarz, zasłonięta opadającymi lokami w kolorze, na chwilę wykrzywia się w pospiesznym grymasie ssania. Gdyby przyłożyć do niej inną skalę, byłaby jak huragan, który zasysa ten grunt, który akurat jest pod nim i dookoła.
Dzięki Bogu, choć to kobieta, więc nie byłoby z nazwaniem problemów, skala ciągle stoi po stronie nas, ludzi żyjących w strefie klimatycznej, gdzie tego typu atrakcje to jeno anomalia.
Ale... zawsze bywa coś nie tak.
Pozdrawiam,
mam nadzieję częściej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz