niedziela, 26 lutego 2012

Dziennik wakacyjny

Nie potrzebuję więcej łóżka
niż pół.

Każdy z nas, nawet jeśli nie chce, podróżuje nocą. Kilkanaście lat temu, odziany w hawajską koszulę (co jest oczywiście skrótem myślowym i kalką) stałem w kolejce do recepcji w jakiś hoteliku czy bungalowie. Chciałem osiąść tam na kilka dni. Nagle (w tekście wszystko powinno być nagłe, tak, by zakryć fakt, że to tylko słowa) zza pleców usłyszałem, że ktoś strasznie się piekli, że rośnie w złości, że dojrzewa w nim perła niepokorna. Odwróciłem się i chciałem porozmawiać. Niestety, mężczyzna, który w tej kolejce stał za mną, wydawał z siebie masę furiatycznych odgłosów, bliskich rykom, pokrewnych jękom i wrzaskom. Prosiłem, tłumaczyłem, że tutaj nie ma co się denerwować. Że każdy musi w tej kolejce stać, że to tropikalna wyspa, że na pewno dostanie pan taki bungalow jakiego pan pragnie. Na nic zdały się moje szlachetne teorie. Pan był wściekły. Rozjuszony nie słuchał. Przeżywał w swoim wnętrzu coś, czego nie był w stanie, nie chciał, zatrzymywać. Wiedział, że tak będzie lepiej, że bez tego najpewniej stanie się coś gorszego i obudzi się spoglądając w dno plastikowej miski pełnej wymiocin, gdzieś w zupełnie nieegzotycznej Polsce.

Po wpisaniu hasła furiat, w googlach, jedną z pierwszych ppropozycji jest, kto wie czy nie bez racji, ten o to gwiazdor.




Pierwszy od lewej, w czapeczce, domniemany furiat z partnerką. Za nimi, na drugim planie, furiaci najprawdziwsi.

piątek, 24 lutego 2012

deadhead

Tytuł posta, będzie też tytułem deserku.

Ponownie siedzę przy tym samym co wcześniej biurku. Uderzam w trochę zbyt płaskie klawisze, próbując znaleźć punkt zaczepienia. Nie można pisać tekstu bez pomysłu. Jest to zbrodnia równa ludobójstwu. Tekst nie po to powstaje, by służyć swemu panu. Tak samo jak ludzie. Więc jeśli zabija się tekst, to zabija się ludzi.
A co po takiej śmierci zostaje? W najlepszym razie coś.

Ostatnio więcej jeżdżę tramwajami. Pewnie, po szynach, przez Poznań - jak Drezno - szary w paseczki. Bo od kilku dni, wszystko jest dla mnie szare w paseczki. To nie są moje słowa, te kursywne. To Wiktor Szkłowski, napisał tak o Dreźnie. Postanowił wykorzystać metodę opisu stosowaną przez mu współczesnych (lata 20/30 ubiegłego wieku) pisarzy rosyjskich - wziąć jeden fragment rzeczywistości i przyłożyć go do całej reszty. Może nie będzie to prawdziwe, ale na pewno przekonywujące. I w dobrym tonie.
Szarym w paseczki.

Zatem ja też, w dobrym tonie, piszę: sam jestem szary w paseczki, szukam usprawiedliwienia tego faktu, ale im bardziej szukam, tym więcej tych pasków.
Ale, dzięki Bogu, nie musicie tego w żaden sposób traktować. To może być fikcja. 


Obiecany deserek-deseskładak.








http://www.youtube.com/watch?v=nrxmrS9FIzc

piątek, 10 lutego 2012

Trąbki Eda Kowalczyka.

Jeśli jesteś gdzieś, gdzie dociera dźwięk
Jeżeli masz kieszenie
Wsadź cicho tam rękę, wyjmij monetę
i upuść na ziemię.

Usłysz jak spada jej wartość,
gdy spotyka grunt.
JEBUT.

Znów autobus stanie w centrum dzisiejszych rozważań. A w tym autobusie niezmiennie starsza pani. Nie może być inaczej, skoro jedyny autobusu, w jakim ich nie ma to autobus nocny. Nawet w autobusach-widmach są obecne, czekając półprzezroczyste przy drzwiach, żeby wysiąść na przystanku. Ale dla nich nie ma przystanków.
Dziś jedna z widmowych babć, zmaterializowała się na moich oczach przy drzwiach pojazdu napędzanego marzeniem o ciepłym mieszkanku/ Dosłownie. Wciągu krztyny mrugnięcia oka, stnęła przy drzwiach, jeszcze na ektoplazmie poślizgnęła się, nie zostawiając wątpliwości, z kim trzyma sztamę.
Oczywiście nie wysiadła na najbliższym przystanku.
Nawet na następnym.
Nie wiem czy kiedykolwiek wysiądzie. Może nigdy nie wysiadła.

czwartek, 9 lutego 2012

4 linijki

Z impetem wodospadu o grunt roztrzaskały się
wszystkie znaki na ziemi i niebie.

Na miliard kawałków, o różnych kształtach
takich jak ryby: sumy, karpie i kiełbie.

//

Byłem ostatnio w hotelu, siedziałem tam na krześle. Jeśli miałbym opinie o hotelach wydawać na podstawie tylko  własnych obserwacji, to raczej bym nie polecał hotelu, jako miejsca do spania. Ludzie dokoła gadają, kłębią się w jednej sali, no i to nieszczęsne krzesło, o które Edmund Husserl, oparł nie tylko siebie, ale i fenomenologię.

środa, 8 lutego 2012

Pędy powietrza, pędy bambusa

Jestem tchórzem. Boję się strzelić samobója, mimo że korporacyjna codzienność powoduje u mnie drgawki, wytarcie się formy. Szwy, którymi łączę siebie, którymi chcę, którymi udaję, zaczynają się przerzedzać, ukazując światu i mnie samemu, mnie samego - bezbronnego, bez narzędzi, jak pierwsi protoludzie jeszcze mokrzy od wody, jeszcze nie przywykli do stałego gruntu. 
Jestem jak oni, mam błoto na stopach, którego nie wiem jak się pozbyć.
Otaczają mnie ludzie mali, którzy noszą za duże buty i garnitury. Szkłowski pisał, że samochód jest przedłużeniem człowieka. Mania właśnie pisze, że krawat jest przedłużeniem diabła. Czerwony, płonący na tle białej koszuli, prestiżowy. Ktoś się nad tym zastanowi i pomyśli: "być może coś w tym jest, przecież krawaty, to nic innego, jak element munduru chorwackich żołnierzy sprzed wielu lat". Jakiś językoznawca może doda: "i to od tej nacji wzięła się nazwa tego co Mania nazywa <<przedłużeniem diabła>>".
Jestem tchórzem. Nie mam odwagi stanąć na dachu i przywitać się z chodnikiem. Dlatego czasem staję na chwilę w przeciągu. By poczuć pęd powietrza.


Współpracownik diabła w krawacie. Nie widać jak długim, ale bardzo.