czwartek, 25 lipca 2013

Amerykanie, Amerykany, Amoniaczki


Stany Zjednoczone Ameryki Północnej – wciąż cudowne mocarstwo. Cudowne i mocarstwo na tyle, że nawet dla przybysza obcej planety zdanie przywódcy tego kraju znaczy więcej niż zdanie całej ludzkości. A przynajmniej tak było 5 lat temu (ale coś mi mówi, że dziś byłoby podobnie).

Kosmita, w podupadająco-seksownym ciele Keanu Reevesa, po dostaniu się w ręce amerykańskiego wojska, pragnie przemówić do liderów naszego świata. Wówczas dzieje się coś, czego prawdopodobnie żaden kosmita się nie spodziewał. Otóż, zastępująca prezydenta USA minister obrony, nie zezwala przybyszowi na takie spotkanie. 

W tym miejscu pada najważniejsze zdanie w historii amerykańskiego kina i popkultury w ogóle.

Kosmita pyta zatem, czy przemiła, nieco tęga, przysadzista pani, reprezentuje całą ludzkość. Z rozbrajającą szczerością odpowiada mu, że nie. Że reprezentuje tylko USA.

I już. Keanu Reeves z kosmosu akceptuje tę odpowiedź bez zająknięcia. Absolutnie nie przychodzi mu do głowy, że może jednak światem rządzi ktoś inny. 

Nigdy nie słyszałem zdania, które by w tak niepodważalny sposób amerykański fenomen wynosiło naprawdę wysoko ponad inne. Ale, z drugiej strony, czy można się dziwić, skoro to w tym kraju samochód został przerobiony na wehikuł czasu?

-

Marzy mi się film, w którym Marty McFly, bohater Powrotu do przyszłości przybywa do Poznania w sierpniu, kiedy to w jednym z letnich kin, obejrzeć można pierwszą część tej sagi. Jest zachwycony tym co widzi na ekranie. Cofa się więc w czasie (ponieważ porusza się samochodem przerobionym na wehikuł czasu) do momentu powstania początku trylogii i zaczyna walczyć o miejsce w 1. części. Następuje rozerwanie kontinuum czasoprzestrzennego (związek frazeologiczny powstały, by słowo kontinuum się na coś przydało). Oczywiście udaje mu się i dziś znamy tylko trylogię z Michalem J. Foxem. Natomiast w innej wersji świata, (tej, która dowodzi słuszności tezy Leibniza, bo kto pasuje do roli McFly'a lepiej niż Fox?) powstały tylko 2 filmy, a główną rolę dostaje Zbych Trofimiuk, który o światach równoległych wie naprawdę sporo.


poniedziałek, 6 maja 2013

Pret-a-porter. TIR-a-misu


Tirowcy – marynarze lądu. Samotni odkrywcy światów. Gladiatorzy, walczący o wszystko. Przemierzający drogi i bezdroża, samotnie, jak śmiałkowie żeglujący wbrew rozsądkowi dookoła świata. W każdej leśnej przystani zostawiają inną dziewczynę. Pełne niebezpieczeństw i atrakcji męskie życie.

Czasy jednak się zmieniają. I dziewczęta i kobiety również chcą zostać kierowcami tirów. Dyskryminacja spada na nie już od samego początku i dotyka dwóch kwestii, powiązanych ze sobą.

Siedząca za kierownicą TIR-a, chcąc nie chcąc, winna nazywana być tirówką – a to imię zostało nadane już kobietom zatrudnionym w innej branży. Rozsądnego odpowiednika tej nazwy szukać próżno. Nawet jakaś forma opisowa nastręcza pewnego problemu, wszak kierownica czy kierowniczka, znów wyprzedziły znaczeniowo kobiety 18 kół.

Druga kwestia, ściśle wiąże się z pierwszą. Kobiety za kierownicą TIR-a, dyskryminowane są także w kwestii... tirówek właśnie. W lasach, w różnych zielonych przystaniach, parkingach śród ściółki, widok męskiej tirówki (doprawdy!) to rzadkość, jeśli nie cud. Dla spragnionych bliskości drugiego ciała pań, pozostaje zatem wyjście, pozwalające wierzyć, że ten cały świat urządził sobie mały chłopiec, który lubił sobie folgować. Jakie to wyjście - wierzę, że każdy z nas, ma w głowie wyobrażenie małego chłopca, który lubił sobie folgować urządzając świat. Śmiał się i rumienił na zmianę. Jego wiecznie wykrzywione w grymasie usta, którymi pieścił glob, wyżłobiły równik. Jego nieuważne ręce pozwoliły nabrzmiałej kuli zrodzić gotowe do erupcji wulkany i monumentalne góry. No i jeszcze kapało mu z nosa.

I na takim świecie moi mili, przychodzi nam mierzyć się z każdym problemem. Innego świata nie ma, ale problemy można sobie już dozować. Niektóre bywają całkiem niepotrzebne, prawda?


Przykład czegoś niepotrzebngo na jedynym świecie (źródło: http://www.samiswoi.ca/images/stories/bajm_prasa.jpg)



środa, 10 kwietnia 2013

[NIE(SUPER)]MEN składa ofiary na ołtarzu Zła i Występku


Jeśli wierzyć przepowiedniom, 6 kucharek produkuje pokarm, który jest na bieżąco przez nie spożywany, więc nie ma co jeść. Sytuacja ta występuje, jak myślę, zawsze kiedy w kuchni pojawia się wielokrotność tej szóstki. Prawdopodobnie tutaj trzeba by doszukiwać się kolejnego dowodu na złe pochodzenie szóstki, jako liczby złej. Pamiętajmy o tym, że 3 szóstki to imię diabła. Większość przekazów każe nam przypuszczać, iż nie jest to miły koleś.


Kucharek 6 przed



Więc jak sami widzicie szóstka nie nosi wielu dobrych konotacji. Dlaczego więc, zachodzę w głowę po raz drugi, to jej przypadł w zaszczycie honorować uczniów wybitnych? Dlaczego 1/3 diabła figuruje na szczycie marzeń polskich dzieci? Polskich! Które są przecież katolikami, z immanentnie krwawiącymi ranami!


Kucharek 6 po - zmienił się nie tylko wygląd za pomocą szatańskich sztuczek, ale także liczba kucharek - nieposkromiony głód nie oszczędził jednej z koleżanek po fachu
 (foto z 
http://www.gim10.pl/images/kadra/panie_kucharki_male.jpg)

Nic za to są szóstką nie przemawia: kucharki-obżartuchy, 6. miejsce w zawodach sportowych to żadne miejsce, 6 zer w milionie będącym przecież siłą demoralizującą i zakazaną dla większości porządnych ludzi, no i na koniec szatan. Niespodziewany patron polskiej edukacji.
Czy tak może być?


wtorek, 9 kwietnia 2013

Pędzi do zagłady


Dziękuję światu z całego serca za komunikację miejską. Tak licznie pogardzaną i wyszydzaną, która jednak w jakiś magiczny sposób dostarcza ludzi (w różnym czasie) na miejsce, które wybrali już zanim tam się znaleźli.

Komunikacja miejska jest zaś nieograniczonym miejscem obserwacji, to najmocniejsza znana ludzkości soczewka, która skupia w sobie wszystkie gatunki ludzkie po świecie chodzące lub pełzające.

Weźmy miejsca siedzące: fotele, kanapy, które posiadają nie tylko tramwaje czy autobusy, ale też parki i kościoły (miejsca niepojedyncze). Jedno z pól największej przegranej bitwy ludzkości. Porażka na całej tzw. Linii. Jedyną rzeczą, która podobnie jak miejsca siedzące niepojedyncze nie spełnia swojej funkcji, są dmuchawy do suszenia rąk w różnego typu toaletach publicznych.
Miejsca siedzące podwójne, potrójne, lub nawet poczwórne (dwie dwójki ustawione w kontrze) to wyjątkowa i nieoczekiwana przestrzeń ekspresji indywidualizmu. Najczęściej zasiedlona przez 1 lub 2 osoby. 
Miejsce podwójne to miejsce przeznaczone dla dwóch z rodzaju "ja i mój brzuch". By zapewnić sobie wyjątkowy komfort podróżowania w pojedynkę w takich warunkach, wystarczy:
a) posiadać torbę/plecak i położyć je na siedzeniu obok siebie. Wyraźna demonstracja siły i dobrobytu,
b) usiąść na zewnętrznym miejscu, bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach, by usiąść nie będzie przepraszał i przepychał się – upokorzenie pretendenta i eskalacja potęgi już siedzącej osoby.
Miejsca potrójne i poczwórne także skonstruowane nie są dla 3 lub 4 osób, co wyraźnie pokazuje praktyka zasiedlania. Miejsca potrójne i poczwórne obsiewane są przez 2 pasażerów, w takich konfiguracjach by ich ciała sąsiadować nie mogły ze sobą. Co wynika zresztą ze słusznej obawy przed cielesnością Innego. A ten jak wiadomo, nie ma innego wyjścia, musi być zły. 
Miejsca poczwórne są najbezpieczniejsze, ponieważ dają możliwość zaanektowania nie 1, a 2 czy 3 nawet miejsc. Obsiane pasażerami siedzącymi po przekątnej, gdzie każdy patrzy w inne okno, z nogami złączonymi, by nie doszło do przypadkowego splugawienia podeszwy, lub popularnego szturchnięcia.
Trudno powiedzieć co irytuje bardziej.

Autobus pełen starszych dam z tobołkami, których jest ich dokładnie tyle ile miejsc, i podwójnych miejsc – to wizja, która mnie prześladuje. Starsza dama obok starszej damy nie usiądzie. W ogóle rzadko kto obok starszej damy ma okazję usiąść. Ich powykręcane reumatyzmem stawy stanowią najwidoczniej dosyć wyraźny komunikat i posag, który pozwala je wysoko w hierarchii  społecznej ustawić. Swoją drogą to rozpaczliwy krzyk, pragnący powrotu do czasów antycznej Sparty, gdzie to gerundia stanowiła organ mocodawczy i najważniejszy. Spartiaci na emeryturze dziś poruszają się tylko komunikacją miejską. Mobilne getto, gdzie na chwilę ich odsłonięte dzięki skarpetkom bezuciskowym kostki lśnią dawną, gombrowiczowską łydką*. 


Przemieszczenie kostki i łydki celowe. Wiele starszych osób ma problemy ze zdrowiem, albo ich nie ma, co nieco utrudnia im komunikację z rówieśnikami**

Popularna sytuacja autobusowa (zdjęcie stąd: http://www.gazetaslupecka.pl/wp-content/uploads/2012/02/Puste-miejsce.jpg)
** Tak, to stereotyp.

sobota, 12 stycznia 2013

Video

Przymus widzenia. Prymat okrągłej, szklistej gałki ocznej. Największa tortura.

Obserwuję świat zawsze. Nie potrafię zrezygnować, wciągnął mnie wyniszczający nałóg, chcę jeszcze i więcej i więcej. W każdej chwili chcę tego świata doświadczać więcej. Tego jak przemija i odbudowuje się. Jak marnieje w każdym swym przejawie i jak hipertroficznie pęcznieje dookoła. Jak ja sam staję się mniejszy, jak równam się z pyłem, ziarnkiem piasku, bo życia jest już tyle, świata jest już tyle. I jest ich coraz więcej. I nic już tego nie zmieni. Odkręcono kurek, rozwalono uszczelki, życie leje się do zlewu i wylewa na podłogę. A ja to wszystko obserwuję.

Budzę się rano i widzę. Idę do łazienki i widzę. Nie jem śniadania, zjem w pracy przecież, ale i tak widzę. Kiedy piszę też widzę, ale nie mogę o tym napisać, bo to byłby tryumf wroga. Ale o czym pisać, kiedy nie można pisać o tym, że się spojrzało za okno, a tam dwóch niewidomych prowadziło się za rękę, i kazdy z nich wpadł na inną przeszkodę. Nie jestem w stanie, spętany ubogim językiem, skazującym na widzenie, dać odporu siłom widzialnym. Niewidzialne nie istnieje. Wszystko dziś widać.

Bohater tekstu


Z jednej strony biedni, zaniedbani. Z drugiej bogaci i dopieszczeni. Nie odwrócisz wzorku od żadnego z nich. Otaczają Cię swoimi przejawami.

Powieki są kłamstwem. Pod nimi, delikatnie nakłutymi już od najmłodszych lat,od wewnątrz każdy ma dziś wytatuowany świat. Światło, dawniej dobro, przenika perforację i sprawia, że widzimy nawet kiedy zamykamy powieki.

To największa tortura. To wymysł świata, który nie pragnie ludzkości.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Córa Knuta


Każdego ranka wstajesz o z góry określonej godzinie. Robisz przez pewien czas te same rzeczy, by wyjść z domu. A tam rzadko zdarza się nam założyć ten mięciutki kaftan powtarzalności. W miejscu, w którym przestajemy być demiurgami, w którym nasza jurysdykcja już nie sięga, musimy być gotowi na wszystko. 
Kobieta, która siada obok ciebie w autobusie, nie taka, która chętnie śni się mężczyznom po nocach. Raczej jej zła siostra, ta którą rodzice trzymają w pokoju kiedy przychodzą goście. I ona, jak złota rybka, puchnie do rozmiarów, na jakie pozwala jej środowisko, stając się realizacją okrutnych wizji japońskich fetyszystów.
I to ona, polska Godzilla, Poldzilla, Poldzillex, siada koło ciebie. Kulisz się, przyklejony do szyby,jak robak w walce o przetrwanie. Próbujesz udawać martwego, ale widzisz że to nie najlepszy pomysł, bo za chwilę spada na Ciebie kurtyna z okruchów bułki i zapachu szynki. Czujesz na sobie uderzenia czerstwego pieczywa, które spływają na ciebie jak deszcz gwoździ, niechciana głęboka akupunktura.
Wszystko jest lennikiem skali. Twoje problemy teraz to małe problemy, problemami rangi światowej są jej problemy. Stajesz się nieważny jak pył, jak wspomnienie wczorajszego śniadania, jak sukcesy polskich piłkarzy. Ona jest wielka, ona jest górą którą Mahomet zapraszał do siebie na wino.

Znany polski artysta pokazuje skalę tragedii.


Z trudem, trąc policzkiem o szybę, wychylasz głowę spod tuszy, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Pamiętasz jak skauci uczyli, by zawsze mieć ze sobą scyzoryk, sznurek i słomkę? Teraz cierp. Słomka pozwoliłaby ci przynajmniej komfortowo oddychać, uspokoić skołatane serce, miarowo wybijać znany rytm,. Ze scyzorykiem, mógłbyś wyrżnąć w niej sobie kawałek miejsca, wejść do niej jak do gorącej foki, której wnętrzności parują na mrozie, by się ogrzać, zaznać ostatnich chwil ciepła, żywego ciepła. Poczuć się jak w łonie matki na chwilę przed śmiercią, zatoczyć pełen krąg. Tryumfująco posilić się własnym ogonem i wypluć resztki, bo już nie będą ci potrzebne. Ale nie masz scyzoryka.
Witaj Gregorze Samso, witaj pasażerze poniedziałkowego autobusu, witaj prawdziwe życie.

środa, 22 sierpnia 2012

Ryba XXI wieku




To już 2 dzień bez powietrza. Zabawne, że kiedy go brakuje, pocieszenia szukamy w cieczy, w wodzie, jakby przyznając, że ewolucja się pomyliła, że wyjście na ląd było jakąś katastrofalną wpadką, decyzją podjętą wskutek zupełnie przypadkowego wyboru, nie podpartego żadnymi przemyśleniami. Ale z drugiej, strony trudno od ryb, wymagać głębszej refleksji. 
Wymagajmy zatem od siebie - owszem sporo, ale bez przesady. W tym być może tkwi wielkość ryb, które to nawet wegetarianie dopuszczają do swojego menu, tak bardzo nienawidzą i podświadomie zdają sobie sprawę z ich wyższości intelektualnej, skazując je na zaniżone, realne oczekiwania. One wiedzą, w przeciwieństwie do Grzesia Markowskiego, kiedy ze sceny zejść. Ba, wiedzą nawet kiedy w ogóle się na nią nie wtaczać, być radośnie nikim, jednym z, zwyczajną obślizgłą papką, która albo czeka na odłów, albo na zatrucie ściekiem. Ale przynajmniej one, te setki tysięcy lat temu, pokumały, że ten ląd to jednak nic ważnego, że to same ograniczenia (w wodzie 3 wymiary dostępne na zawołanie) i, co najważniejsze, potężny skwar.
Upał, bezlitośnie podnosząca to czerwone, niebeskie czy srebrne w termometrze za oknem instytucja, która powstała po to, by scalić ludzie z ziemią, by skarcić ich za kalanie jej. Roztopić ludzi, takie przyświeca jej hasło. 
Ostatnio jadąc tramwajem już 24 rok, zauważyłem, że w panującej gorączce, moje ciało zaczęłaostapiać się w jedną całość z tramwajem, że nogi przestały być mi potrzebne, bo i tak poruszam się już tylko po szynach, za pomocą metalowych, dumnie stworzonych przez człowieka, kół. Że wrastam w seledynowy skaj, jakim obite są siedzenia. Moje plecy, tyłek zaczęły łączyć się z oparciem i siedzeniem, bezlitośnie wnikać w moje mięśnie, osłabiając je i sprowadając do swjego martwego poziomu. Sytuacja ma zasadniczo 3 plusy – koniec z kupowaniem biletów i walką o miejsca siedzące oraz fakt, że w zajezdni, w tych ogromnych metalowych, bezdusznych halach, jest właśnie – bezdusznie. Magicznie pojawia się cyrkulacja powietrza dzięki nieustannemu ruchowi ludzi i wehikułów. Wiecznie panujący tam chłód daje ukojenie, jakiego nawet codzienna szaleńcza jazda po torach, z ciągle otwartymi oczami reflektorów i oszklonym czołem, którymi tnę powietrze, nie jest w stanie dać. Nie interesuje mnie humanizm. Jestem rybą na miarę miast, maszyn, mas, masarni, NASA, dostępności egzotycznych owcoów w Europie Środkowej, internetu, Star Treka, Willa Smitha, Leona J. Wiśniewskiego. Jestem rybą XXI  wieku.
Tak jak rybą jest moja matka i matka Faulknera (sehr delikaet, jak panga, którą zawsze zamawia podstarzała kochanica podstarzałych obcokrajowców darując im kilka powiewów lata, a sobie darując konieczność chodzenia do pracy).