środa, 28 marca 2012

Zupełnie niepodobna, żeby arcydzieło powstawało kilka minut.

Tytułowa opinia to dla jednych prawda, dla innych fakt, a dla jeszcze innych stek tatarski bzdur. Można książkę pisać 10 lat, a na jedyne co się w niej obroni to zdjęcie na tyle obwoluty - jak tych zdjęć nie lubić? To wszak projekcja artysty pisarza. Masowo wyobrażona poza, maska, która utwierdza czytelnika w przekonaniu, że to co trzyma w ręku, to zdecydowanie książka. Żaden ersatz, ale najprawdziwsza, wypełniona po brzegi literami książka, którą - uwaga - da się przeczytać. Choć, jak dobrze wiemy, nie zawsze. Bez tego zdjęcia książki nikt by nie kupił i nie próbował przeczytać. Nie chodzi to jednak o legendarnego hegemona gałki ocznej, na którym to ufundowana jest nasza kultura, ale o przeświadczenie, że jeżeli ktoś wygląda jak - staje się. A wraz z nim przedmiot.
Wracając do uboli.
Arcydzieło jest ilorazem talentu i czasu - taką ryzykowną przyjmuję tezę, za tymi, którzy wierzą w tytuł tego posta.  Idąc tym tropem, arcydzieło zdarza się co najwyżej raz na całe życie - na więcej nie ma czasu. Ale nie mówcie o tym głośno pisarzom, bo masowo zaczną skakać z mostów, dachów, okien, nawet z parterów, żeby tylko już nie musieć pisać, żeby od tej smutnej świadomości się uwolnić, żeby już nie pisać, bo jeśli za pierwszym razem uda im się osiągnąć arcydzielny efekt, to po ptokach, później już ich życie nie ma sensu. Jeśli zaś są już w podeszłym wieku, odczuwają schyłkowość, to będą pod ogromną presją czasu, która nie pozwoli im spać. Wszak, mają już tylko ostatnią szansę. Tak właściwie, to zawsze ma się tylko ostatnią szansę.


Czas/talent = arcydzieło. Jeśli tak, to ja w ten talent nie wierzę. On powinien to wszystko ułatwiać, umożliwiać napisanie dzieła nie oglądając się na kalendarz. Mało tego! Arcydzieła wcale nie trzeba napisać, nie musi być skończone. Jak dobrze wiemy, taki jeden mieszkający w Czechach Żyd piszący po niemiecku, kończył rzadko co, a arcydzielności jego dzieł nie sposób podważyć. To już moja osobista konkluzja, żadna polemika. Z matematykami.
Rzemieślnicy do boju!

Na koniec oczywiście fotografia, artysty.
(http://ecx.images-amazon.com/images/I/51Xlx%2B3Yb4L._SL500_AA300_.jpg)



Najlepiej, jeśli pisarz ma więcej niż jedną głowę, jest młody i utalentowany. Wtedy prawdopodobieństwo ukończenia arcydzieła staje się większe.

P.s. Tekst powstał dzięki temu cytatowi, który przekłada definicję arcydzieła, autora prof. Sławińskiego, na dzieła P. Coelho Trudno zaś mówić o ,,mistrzowskim spełnieniu standardów artyzmu” w dziełach, które powstały w niecały miesiąc... - K. Granops, Sztukmistrz słów, http://proarte.net.pl/szkic/felieton.html

sobota, 17 marca 2012

Śnię co do minuty

Zdarzyło Wam się kiedyś śnić w czasie rzeczywistym, gdzie każda minuta snu, odpowaida minucie snu (w znaczeniu spania)? Nie. To dobrze.

Zasnął. Zakończył dzień w sposób niewielki: przyłożył głowę do poduszki i zasnął. Wcześniej wyokonał całą masę czynności. Przede wszystkim nie jadł 2 godziny przed tym, jak znalazł porozumienie z poduszką. W międzyczasie umył zęby – czyli poszedł do łazienki. Tam ruchem okrężnym, po uprzednim przyodzobieniu sczoteczki pastą, polerował szkliwo, drażnił dziąsło i język. Wychodząc, zgasił za sobą światło. Już w sypialni (ominęliśmy ten fragment, to nie powinno być aż tak szczegółowe, czytelnik musi też się czasem wyszumieć) zrzucił z siebie wszystko co otaczało go za dnia i ubrał piżamę. Czyli koszulkę jakiej nie założyłby wychodząc do ludzi i trochę za duże bokserki. Jednym słowem zasnął.
Spał i śnił 8 godzin, do ósmej rano. Ten czas wypełniał mu najbardziej niezwykły sen o jakim mógł śnić.
Była noc, siedział na krawędzi łóżka ubrany w piżamę i pił colę. Siedział spokojnie, nogi nie drżały, siedział jak siedzi się na miłej rozmowie, z kimś kto mówi ciekawe rzeczy. W bezruchu. Jakby przemawiała do niego matka matki mamki Matki Teresy, i pouczała o źdźble najmniejszym. Jego oczy w nią wpatrzone, nieruchome, jak w matkę koloru i płci. Gazowana matka smolistej barwy i wybujałego nierozpoznania. Prawa ręka wspiera ją, na prawej złożyła swe smukłe ciało. Jej kibić, do jego dłoni przylega ściśle, a szyja pewnie oddaje się jego ustom. Zachłannie z niej czerpie. Metodycznie, po niemiecku, w punkt. Łyk za łykiem, przez 8 godzin, spijał ją i wlewał do siebie, a ona trwała tak długo jak trwał sen. A przyśniło mu się osiem długich, nieprzeywalnych niczym godzin. Rzeczywistość się rozwarstwiła. Jeden spał, drugi żłopał ciecz. Obaj trwali, obaj czekali na przebudzenie i światło, które zamieni cole w wodę.
Ale to nie miało prawa nastąpić. To przecież sen, w śnie nie można się obudzić, bo wtedy ktoś inny umiera. Z szacunku więc dla życia, dział się ten sen przemożnie długi.
Dwulitorwa butelka zdawała się nie mieć dna. Każdy ubytek był rekompensowany wierną kopią. Każdy łyk był tym pierwszym. On siedział na skraju łóżka niewzruszny, lewą rękę trzymał na lewym kolanie, a prawą te dwa litry podnosił do ust, i pił. Księżycowa poświata wdzierała się przez uchylone okno, bo śniło się to wszystko latem, dając trochę światła i cieni pobliskich drzew. Być może jakiś z tym związany mrok symulował zawartość butelki, która po kilkunastu minutach była już pusta, a to, co z niej było wylewane, przelewane i wlewane w gardło, było jakąś ciężką tajemnicą. Tego nie wie nikt, bo smakowało to wszystko słodko, bąbelki przez osiem godzin bezsprzecznie orzeźwiały, a i etykieta się zgadzała.
Znajdując się na skraju łóżka gdzie jeden z nich spał, a drugi siedział, można było dostrzec fragment telewizora, który byl chyba wyłączony – trudno orzec, skoro wzrok ciągle wbity był w dno, którego nie można było osiągnąć. Dlatego siedział nieruchomo, kolana nie stykały się ze sobą, zostawiały delikatną między sobą przestrzeń, na wszelki wypadek. Gdyby się polał nie pobrudzi się, kropla nie zruga jego ciała, ale prześcieradło. Nie będzie się lepił, a to bardzo ważne. Nie wiemy przecież czy w śnie była jakaś inna oprócz coli ciecz, która pozwoliłaby mu się umyć. Możliwe, też że ta butelka, była ostatnią jaka pozostała w jego mieszkaniu. Bardzo chciało mu się pić, powietrze dookoła niego niczym syrop pomieszany z gipsem zakonserwowało i uwięziło go w tej pozie, więc jednak nie chciał ugasić pragnienia. To upał i swkar, kierowały jego życiem, wbrew jego woli wlewały w jego usta czarną słodką ciecz.

To sen o spadaniu, ale nietypowy. To jednak sen o pustce, którą można się posilić. To – w swej istocie – sen o pragnieniu, którego nie sposób zrealizować. Po prawdzie, to najbardziej sen o piciu coli przez osiem godzin. To sen o tym, że wewnątrz rdzewiejmy i chcemy z tym walczyć.

piątek, 16 marca 2012

Piłka

Tytuł postu jest bardzo nieostry. Brak mu krawędzi i wyraźnych podziałów. Nawet już szwów brak.
Marzenia chirurgów plastycznych zrealizowano na balonie.

Dzisiejszy post, pisany o wczesnej porze, ma uświadomić wszystkim, że pisarze wcale nie piją aż tyle oraz, że prawdziwe pisarstwo zaczyna się późno. Wieczorem co najmniej.

Ale skoro już piszę, to pochwalę się kilkoma sprawami:
- autor tego bloga został sponsorem napisu 13amper.blogspot.com na koszulkach zespołu piłkarskiego Studenci, który w najbliższą środę zmierzy się z odwiecznym wrogiem, drużyną Wykładowcy (poniżej plakat tego przedsięwzięcia):





















- autor bloga nie został nominowany w swoim życiu do żadnej nagrody, co pozwoliło oszczędzić mu
stresów, jakie wywołują spotkania ze znanymi ludźmi. Np. z :
Dariuszem Dziekanowskim nie przebranym za piłkę nożną 13 września (http://bi.gazeta.pl/im/4/4339/z4339214X,Dariusz-Dziekanowski.jpg)

















lub z Jackiem Łągwą (http://i.wp.pl/a/f/jpeg/19836/ichtroje627.jpeg) odbitym w lustrze, powodującym jego dwukrotny przyrost:




Jednym słowem, zapowiada się udany dzień.

Ps. za inspirację dziękuję Żądłu (Stingu)

środa, 7 marca 2012

To jest piękne, to jest godne. Jublieusz!

Kochani, to już 2500 razy klikaliście właśnie tutaj. 2500 razy, zechciało się Wam tu zajrzeć, czerpiąc z tego - mam nadzieję - przyjemność.
Dziękuję serdecznie Wszystkim, którzy:
- byli tu
- nie byli tu
Tym pierwszym, że im się chce. Tym drugim, bo kiedyś na pewno zmądrzeją i tu zajrzą.


Zupełnie tego nie planowałem, ale tak się złożyło, że dziś wrzucam ostatnią część listów. Jest więc jakaś forma - mam nadzieję - nagrody. Przypadkowej, ale czy życie można zaplanować.


Tak więc, jeśli macie pod ręką alkohol, nie wahajcie się go użyć.
Bądźcie zdrowi, kochajcie się.


Oto tekst!


Nieważne kiedy
To będzie ostatni list. Zgubiłem Twój adres. Rekonstruuję go z pamięci, ze zbiorów i zbiorków wszystkich cyfr, dat, nazwisk, możliwych nazw ulic: Logiczna, Blatlak, Slandze, Świętych, Bohaterów, Gałganiarzy, Skłodowskiej Curie (bez męża), Migdałów, Mandeli, Serca, Ludzkich Nazwisk, Pamięci Nieżywych, Pojednań, Rozstań, Zbrodni, Skarbów... Na wszelki wypadek list ten, otrzymają mieszkańcy wszystkich tych ulic, choć jest on pisany do Ciebie. Zabawne mogą wyniknąć z tego pomyłki. Ktoś pomyśli, że ma w rodzinie zaginionego członka, ktoś inny odnajdzie upragnioną miłość i spełnienie tęsknoty. Komuś innemu do głowy przyjdzie, że to głupi żart, wścieknie się i przesoli zupę. Ktoś wtedy pokaże hart ducha i ułagodzi jego nerwy. Odnowi się na chwilę wielka dobroć.
Ale nie piszę tego listu dla tych, których może to spotkać. Piszę do Ciebie, żeby powiedzieć, że bez tego adresu dłużej nie dam rady. Jeszcze tego listu nie wysłałem, a już w nocy budzą mnie koszmary, że wysłałem listy do mieszkańców wszystkich ulic na ziemi. Każdemu coś się przytrafia i postanawiają mi odpisać. Życie staje się pogonią i niedospaniem. Słabnę, chudnę, tracę czas – bo czytam te listy żeby trafić na ten od Ciebie. Ale Ty do tej pory jeszcze nie odpisałaś. Nie mogę inaczej. Proszę więc (choć to trudne), nie odpisuj już nigdy. Niech z zagubionym adresem, odnajdzie się Twój wielki spokój. W nim się zanurz i w nim nową znajdziesz skrzynkę na listy. Te ode mnie zaś, proszę, przechowaj. Będzie mi na sercu lżej, że nie jestem taką niezdarą: wszak adres zgubił, ale kilka razy pod dobry wysłał. Możesz je też czasem przeczytać. Żeby sprawdzić czy coś się zmieniło.
Pamiętaj, że pod moim adresem zawsze będzie mieszkał brunet.

Twój


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A oto niespodzianka muzyczna!

I druga









wtorek, 6 marca 2012

WOW! To cudowne!

4.04.

Ostatnio pisałem Ci o tramwaju i pamięci. To dosyć odległe od siebie tematy, ale czasem warto przejść się trochę, może nawet podbiec, żeby spotkać dwie rzeczy w miejscu, gdzie się zaczynają ledwo stykać. Czyż nie na tym polega miłość? Ale dość już o tym.
Myślałem ostatnio o Tobie, czy byłaś kiedyś w mieście szarym w paseczki? Sądzę, że to może być niezłą rozrywką, ale tylko tak długo, jak jesteś tam gościem, jak masz w hotelu pokój (szary w paseczki), który do środy, do 10 tylko jest Twoim pokojem. Potem staje się czyjś. Takie szare w paseczki miasto, może – jak już wspomniałem – bawić. Ale nie wydaje mi się, żeby dłużej niż tydzień. W takich miejscach nie sposób czuć się jak u siebie. Chociaż, nawet u siebie czasem trudno wytrzymać dłużej niż tydzień. Co to znaczy u siebie? Jeżeli byłbym myszą i miał mysi paszport, byłbym obywatelem świata – myszy przynależą nie do miast, lecz do światów. Leibniz o tym wiedział. W innych światach, są one większe i przerażające. Jestem jednak człowiekiem, mam ludzki paszport i u siebie jestem wtedy, kiedy leżąc w łóżku mogę chwycić książkę, szklankę wody i lampkę.
Postanowiłem też, choć już wiesz, że nie udało się, nie pisać o tramwajach, autobusach, aby listy nie były współczesne. Abyś mogła zawsze je przeczytać jakby działy się w innych czasach. Jakby przed chwilą, staromodny bo na nogach, listonosz dostarczył Ci staromodny list. Pisany odręcznie, może nawet z elementami kaligrafii, gdzie autor listu (mężczyzna) przeprasza za swój niechlujny charakter pisma, gdzie tłumaczy skąd mogła wziąć się ewentualna plama w górnym rogu, gdzie papier pachnie. Kiedyś wszystko było szlachetniejsze.

12.04.

Powrót do rodziców nie był najlepszym pomysłem. To nie las, gdzie wszystko piętrowo narasta. Mi się marzy kosodrzewina, co do nich nie mam pewności. Dlatego, jak tylko przestanie mną kołysać, wezmę kilka książek i notes (żeby tylko nie zgubić Twojego adresu!), i przesunę się gdzieś. Jeszcze nie wiem gdzie. Ta lista rzeczy, którą podałem, też mocno niedopracowana, w książki się nie ubiorę przecież, ale muszę w trakcie pakowania zachować porządek (żeby tylko nie zgubić Twojego adresu!) - później to wszystko, tylko już przesunięte, postawić tak jak było, i żyć. Tak samo, ale obok, bo wszystko będzie przesunięte – z geometrii to wiesz na pewno, że identyczny punkt, jeśli go przesuniemy na osi, ma już inną wartość. Muszę w tym wszystkim pamiętać o tym, że czasem nie należy w ogóle się dziwić (i żeby tylko nie zgubić Twojego adresu!).

niedziela, 4 marca 2012

Uprzejmie zawiadamiam albo Droga Pani. Listów ciąg dalszy.

Wprowadzenie 2: Kolejna porcja listów. Niewiele uległo zmianie. Znów nie będzie grafiki, ni zdjęcia. Teraz bronić ma się tekst. Tekst, dodajmy, literacki. Więc całe gadanie o prawdzie możemy połknąć i nie wracać do tego. Ale przecież dobrze wiecie, że kłamię. Ale czy kłamię?


Marzec
Wciąż nie otrzymałem odpowiedzi na mój pierwszy list. Trudno się temu jednak dziwić, skoro nie sformułowałem w nim żadnego pytania. Ciągle coś stwierdzam, zgadzam się z zastanym stanem rzeczy, a później liczę, że będziesz mnie o to pytać. Musisz wiedzieć, że to nic złego. Kiedy smaruję chleb masłem i kładę na nim szynkę, to dlatego, że tak właśnie chcę. Jeśli Ty kiedykolwiek będziesz robić mi kanapkę, i ozdobisz ją masłem i szynka – nie powiem nic. Bo to lubię. Nie trzeba ciągle ze światem się wadzić, żeby zadawać pytania.
P.

20. Marca
Wciąż brak pytania.
Czy odczytujesz to zachowanie jako niezachwianą wiarę?
Wczoraj wieczorem zostałem w domu, byłem zmęczony i chciałem coś napisać – Ty też?
Zdarza mi się usiąść i przez dłuższą chwilę nic nie mówić – wszystko co chcę powiedzieć jest dookoła, fizycznie obecne, trójwymiarowe. Wtedy z żalem dopada mnie wniosek, że już tyle rzeczy jest wymyślonych, tyle już przede mną, że boję się o te, które przyjdą – co jeśli będą tylko takie same? Czy czasem też zdarza Ci się tak zamilknąć?
Mam wrażenie, że widuję Cię czasem we fragmentach, że u innych kobiet, cząstki Ciebie odnajduje. Niezbyt zresztą to wszystko wyraźne, niezbyt – a jednak! - pewne. Nie pamiętam czy kiedykolwiek się spotkaliśmy. Zresztą to nieważne. Bo mogę przecież pisać do Ciebie, nawet gdybyś nie była brunetką.

ps. Podobno na wiosnę dziewczęta chętniej zaplatają warkocze.
ps2. Zapomniałem się podpisać.

27. Marca
Jechałem ostatnio nienowym już wynalazkiem po mieście. Ciekawe czy za mojego życia doczekam się takiej rewolucji (widzisz, staram się pytać)? W tym tramwaju, ciężkim od bycia z metalu i ludzi, siedziały dwie młode dziewczyny. Jedna za drugą, jak zostało to zaprojektowane. Ja siedziałem z ich lewej strony, w pewnej odległości. Ich odbicia w szybie sprawiały wrażenie, jakby całowały się dwie głowy. Owoce dekapitacji w miłosnym pozdrowieniu. Kilku królów Francji pozdrawiających się po raz ostatni. Miałem wrażenie, że ten pocałunek, tak niewinny, koleżeński, odbił się od szyby i spadł na mój policzek. Poczułem obce, nie Twoje, ciepło. Zupełnie inaczej niż ta dziewczyna, która została w tramwaju. Sama, bez kontekstu wyglądała zwyczajnie, nijako. Jej koleżanka wysiadła. Nim to nastąpiło, strzepnąłem niewidzialną rękę z siebie pocałunek, którego nigdy nie było. To zabawne, że ta niewidzialność w tramwaju przychodzi tak łatwo. Niewidzialne korpusy, niewidzialna cała dziewczyna, druga stopniowo zlewająca się z otoczeniem. Niewidziane kończyny, niewidzialna miłość.
Mam nadzieję, że jeśli doczekam się nowych tramwajów, to stare w nich pozostanie właśnie to. Bo to co tutaj napisałem, już raz napisałem, ale nie Tobie, chociaż może o tym słyszałaś. Piszę o tym ponownie, bo dzięki temu potwierdzam to co się wydarzyło i ocalam od zapomnienia. Poza tym uważam, że to całkiem niecodzienne. W przeciwieństwie do tramwajów.
Kiedy to piszę wyobrażam sobie, że siedzisz na łóżku.
To powinno być w post scriptum, ale nie chcę Cię przesadnie długo na tym łóżku zatrzymywać.

(nabazgrane)

piątek, 2 marca 2012

Fragment czegoś co siłą rzeczy jest zawsze rozczłonkowane

Wprowadzenie 1: Fragment miał być tematem mojej pracy magisterskiej. Kiedy się o tym pomyśli bardziej, dojdzie się do wniosku, że tego jest bardzo dużo i to musiałaby być całkiem spora praca. Nie jestem jednak w stanie takiej pracy się oddać należycie, bo piszę listy. Inspirowane najważniejszą dla mnie książką - Zoo czyli listy nie o miłości Wiktora Szkłowskiego z 1923r.

Oto tych listów fragment.

13.02.

Droga Alu!

Piszę do Ciebie bo jesteś daleko. Zbyt daleko by krzyczeć i spluwać. Nie rozróżnia się z tego dystansu konturów nawet wież największych. Wszystko skryte za tym rozmazem, które funduje nam powietrze, mgła i Kopernik.
Dlatego piszę, by – mimo braku podpisu – nie zostać anonimowym, by w tych literach zawrzeć fakt swego istnienia. I to istnienie za pomocą tuszu, papieru i listonosza, oddać Tobie na wieczne wychowanie.
Rozpadam się w tych słowach, w strachu, że już nic więcej nie napiszę. Piszę to dla siebie – wiesz o tym. Żeby przypomnieć. W tym rozkładzie, jak brzytwy chwytam się Ciebie, ustawiam w środku, za cel. Jesteś ostatnim tematem, z którym mam siły się mierzyć. Może dlatego, że tak mało o tym wiesz. Nie jesteś historią mojego życia, moją biografią, wytworem wyobraźni, majakiem nieskończonym. Jesteś. Tyle, że daleko.
Oczekuj w tygodniu następnego listu.

W podpisie
Ja.


16.02.
Pisanie takich listów to wspaniała sprawa, nie muszę wymyślać fabuły. Wystarczy, że w kilku zdaniach upchnę ciekawą obserwację, albo – daj Boże – błyskotliwą frazę, myśl. Potem taki list żyje własnym życiem i ja nie muszę się już martwić. Najlepsze jest to, że kiedy się zawrze coś takiego w liście, to on cały gęstnieje, rozświetla się. Jest napuchnięty, pęcznieje. Przez to jest też napięty, źle znosi dotyk. Palce intruza go uwierają, pieką go jak piec chleb.
Włoskie piece pieką pizze. Może jesteś Włoszką, może to właśnie chciałabyś skojarzyć z piecem. Ja nie jestem i to, co chcę mieć z pieca to żar i chleb. Obu tych rzeczy Włochy nie potrzebują. Dlatego ich piece są inne. U nas zawsze musimy mieć możliwość dogrzania się przy nim. Możemy siąść dookoła, albo założyć ręce za sobą i oprzeć się otwartymi dłońmi o kant pieca. Byle delikatnie, żeby go nie przewrócić.
Jak się takiego przewróci, to nawet gdyby słowa mieć ze złota, gdyby w liście zawrzeć najważniejsze zdanie świata, to na nic to. Bo nadejdzie chłód i głód (bo rymy).

Ja.

Marzec

Nie odzywałem się przez dłuższy czas, bo pisałem co innego i do kogo innego. Ty jednak nie masz się co martwić, to dla Ciebie piszę najlepiej.

P.

czwartek, 1 marca 2012

Najdłuższy tekst nowożytnej Europy.

Stoi za oknem. Twardo, prostopadle do ziemi. Między jego piętą a gruntem maleńka kropka – kąt prosty. 90 stopni, pełen pion. Ręka w kieszeń wbija się, by być prostą. Wszystko musi być proste. Wszystko takie miało być.
Po przyjściu do świata, miał 23 lata, żeby nauczyć się dość, by przeżyć z 3/4 i zdać co najmniej jeden naprawdę ważny egzamin. Czasu sporo – pozór.
6 lat uczył się wiązać buty.
8 – trzymać narzędzia.
Niewspółmiernie wiele, a pozostały jeszcze problemy współczesności, która nieustannie, jak woda, w ruchu, która się zmienia, pędzi. A przecież, wystarczy tylko chwila, by zamieniła się w historię, którą też przecież należy poznać. Historię należy pamiętać. To żywe spełnienie pamięci, ciągle ma jak drogowskaz atomowy, świecić, gdziekolwiek by nie był. I ono rzeczywiście: twój ojciec miał gorzej i nie narzekał. W '39. skończył się świat. W 1945 jeszcze się nie skończył, adwokaci złożyli odwołanie i nie wiadomo kiedy się skończy. Na szali tańczą odważniki, odważaniacy, krętacze i tajniacy. A jak jest wojna to giną młodzi, młodsi od Ciebie, poeci, pisarze, kochankowie, ojcowie. Ergo – mieli gorzej.
To świeci i do ucha wrzeszczy. Nie pozwala nic. Przypomina o tym, że czas będący poza historią, ten przed nią, pędzi. Zawsze nadbiega, pożerając teraźniejszość, wszystko przesuwa w tył.
Kiedy zdał sobie z tego sprawę, pomyślał o robakach. Są tak małe, tak powolne, że ich czas, robaczy, dzieli nasze doby, miesiące, na wieki, eony. Żyją one w epoce światła i mroku, ciepła i chłodu. One nie zdają sobie z tego sprawy, bo żyją za krótko i myślą za wolno. Umierają niż zdefiniują, ukonstytuują w percepcji. Dlatego nie stworzyły cywilizacji.
To zdanie, ostatnie, najważniejsze, zawsze kojarzyło mu się z rosyjskimi myslicielami, którzy też mogli coś podobnego powiedzieć. W podobnym stylu. Nieoczywistym zajmować się robakami, a już zwłaszcza cywilizacją, ludzkimi zajęciami. Tak robili w Rosji jak myśleli zawodowo. Stąd będzie wiedział, że Drezno jest szare w paseczki. I już zawsze będę wiedział.
Nie zapomni akurat tych rzeczy, które go urzekły. Nie muszą być istotne, wazne że będą zapamiętane.
Stoi już w rozkroku. Nic nie jest proste prostopadłe. Chyba, że na twarz upadnie ze zmęczenia. Wtedy po prostu padnie. Podniesie się. Albo nie. Zwyczajnie po ludzku nie musi tego wiedzieć, przyszłość jest nieodgadniona.