sobota, 12 stycznia 2013

Video

Przymus widzenia. Prymat okrągłej, szklistej gałki ocznej. Największa tortura.

Obserwuję świat zawsze. Nie potrafię zrezygnować, wciągnął mnie wyniszczający nałóg, chcę jeszcze i więcej i więcej. W każdej chwili chcę tego świata doświadczać więcej. Tego jak przemija i odbudowuje się. Jak marnieje w każdym swym przejawie i jak hipertroficznie pęcznieje dookoła. Jak ja sam staję się mniejszy, jak równam się z pyłem, ziarnkiem piasku, bo życia jest już tyle, świata jest już tyle. I jest ich coraz więcej. I nic już tego nie zmieni. Odkręcono kurek, rozwalono uszczelki, życie leje się do zlewu i wylewa na podłogę. A ja to wszystko obserwuję.

Budzę się rano i widzę. Idę do łazienki i widzę. Nie jem śniadania, zjem w pracy przecież, ale i tak widzę. Kiedy piszę też widzę, ale nie mogę o tym napisać, bo to byłby tryumf wroga. Ale o czym pisać, kiedy nie można pisać o tym, że się spojrzało za okno, a tam dwóch niewidomych prowadziło się za rękę, i kazdy z nich wpadł na inną przeszkodę. Nie jestem w stanie, spętany ubogim językiem, skazującym na widzenie, dać odporu siłom widzialnym. Niewidzialne nie istnieje. Wszystko dziś widać.

Bohater tekstu


Z jednej strony biedni, zaniedbani. Z drugiej bogaci i dopieszczeni. Nie odwrócisz wzorku od żadnego z nich. Otaczają Cię swoimi przejawami.

Powieki są kłamstwem. Pod nimi, delikatnie nakłutymi już od najmłodszych lat,od wewnątrz każdy ma dziś wytatuowany świat. Światło, dawniej dobro, przenika perforację i sprawia, że widzimy nawet kiedy zamykamy powieki.

To największa tortura. To wymysł świata, który nie pragnie ludzkości.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Córa Knuta


Każdego ranka wstajesz o z góry określonej godzinie. Robisz przez pewien czas te same rzeczy, by wyjść z domu. A tam rzadko zdarza się nam założyć ten mięciutki kaftan powtarzalności. W miejscu, w którym przestajemy być demiurgami, w którym nasza jurysdykcja już nie sięga, musimy być gotowi na wszystko. 
Kobieta, która siada obok ciebie w autobusie, nie taka, która chętnie śni się mężczyznom po nocach. Raczej jej zła siostra, ta którą rodzice trzymają w pokoju kiedy przychodzą goście. I ona, jak złota rybka, puchnie do rozmiarów, na jakie pozwala jej środowisko, stając się realizacją okrutnych wizji japońskich fetyszystów.
I to ona, polska Godzilla, Poldzilla, Poldzillex, siada koło ciebie. Kulisz się, przyklejony do szyby,jak robak w walce o przetrwanie. Próbujesz udawać martwego, ale widzisz że to nie najlepszy pomysł, bo za chwilę spada na Ciebie kurtyna z okruchów bułki i zapachu szynki. Czujesz na sobie uderzenia czerstwego pieczywa, które spływają na ciebie jak deszcz gwoździ, niechciana głęboka akupunktura.
Wszystko jest lennikiem skali. Twoje problemy teraz to małe problemy, problemami rangi światowej są jej problemy. Stajesz się nieważny jak pył, jak wspomnienie wczorajszego śniadania, jak sukcesy polskich piłkarzy. Ona jest wielka, ona jest górą którą Mahomet zapraszał do siebie na wino.

Znany polski artysta pokazuje skalę tragedii.


Z trudem, trąc policzkiem o szybę, wychylasz głowę spod tuszy, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Pamiętasz jak skauci uczyli, by zawsze mieć ze sobą scyzoryk, sznurek i słomkę? Teraz cierp. Słomka pozwoliłaby ci przynajmniej komfortowo oddychać, uspokoić skołatane serce, miarowo wybijać znany rytm,. Ze scyzorykiem, mógłbyś wyrżnąć w niej sobie kawałek miejsca, wejść do niej jak do gorącej foki, której wnętrzności parują na mrozie, by się ogrzać, zaznać ostatnich chwil ciepła, żywego ciepła. Poczuć się jak w łonie matki na chwilę przed śmiercią, zatoczyć pełen krąg. Tryumfująco posilić się własnym ogonem i wypluć resztki, bo już nie będą ci potrzebne. Ale nie masz scyzoryka.
Witaj Gregorze Samso, witaj pasażerze poniedziałkowego autobusu, witaj prawdziwe życie.